wtorek, 23 października 2012

Śladami fotografujących turystów part 2


  Ustalmy na wstępie iż nadal opisuję niedzielny dzień. Świeciło słońce, śledziłem ludzi, odpoczywałem obserwując, byłem obserwowany odpoczywając. Przemieszczałem się po Parku Miejskim niesiony falami turystów. Zabytki się skończyły, pozostała trawa. Tabuny zmęczonych turystów z braku monumentalnych budowli do fotografowania legły na trawie. Odpoczywali zadowoleni. Karty pamięci w ich aparatach, iphonach, ipadach, i aj coś tam pełne były wrażeń, trudno określić niezapomnianych, bo jednak musieli je utrwalić aby nie zapomnieć. Usiadłem pod drzewem. Nie musiałem już śledzić, byłem podobny do nich. Prawie.

Profesjonalista - gole stopy, podgłówek z torby. Mokasyny oraz skarpetki równo ułożone u wezgłowia.  Inni mogą się od niego uczyć.

Odpoczynek zbiorowy w zbitej grupie daje poczucie bezpieczeństwa. Świecące słońce potęguje senność


Samotnie pod drzewem wykorzystując rękę do podparcia. Amator. Wstanie połamany

Amator wzbudził zainteresowanie Pani z długim obiektywem. Pan w różowej koszulce  przygotowuje się do zrobienia zdjęcia telefonem - tzn.wybiera właściwą aplikację. Pan w niebieskiej koszulce znalazł się w kadrze przypadkiem. Mimowolnie mój cykl fotografujących powiększa się.

Czułem się wypoczęty. Wstałem aby nie skończyć tak jak Pan Amaor powyżej - czyli jako obiekt fotografowany - tego bym sobie nie darował, z myśliwego stał bym się zwierzyną . Musiałem odejść dość daleko zważywszy na długi obiektyw Pani. Patrząc na ludzi zastanawiałem się o czym myślą, czy dla nich również jest do dobry dzień.


Miałem ochotę podejść do tej Pary i powiedzieć że cieszę się z ich szczęścia. Obraz ten pasował do tego dnia. 


Profil prawy
Pora na małą sesję. Pan sprzedający balony z wąsem na przedzie i słusznymi pekaesami stał niewzruszony kiedy robiłem mu zdjęcie.
Mała dygresja - niedawno dowiedziałem się  z fajnej książki - "Nasz mały PRL", dlaczego bokobrody dumnie nazywane są w naszym kraju pekaesami. Dla tych co są niedoinformowani , tak jak ja do niedawna, informacyjnie teraz. Moda na nie dotarła z Zachodu do Polski w latach siedemdziesiątych, natomiast w latach osiemdziesiątych nosili je głównie kierowcy  autobusów komunikacji międzymiastowej - potocznie zwanych pekaesami.  Ciekawe jak pekaesy nazywane są na Węgrzech ?

Profil lewy







Powstała pomiędzy nami niepisana i nie mówiona zgoda na przeprowadzenie sesji. 
Bariery językowej nie byliśmy w stanie przeskoczyć. Widać że nie była to pierwsza
sesja tego modela. Wiedział jak się ustawić, gdzie spojrzeć. Prawdziwy profesjonalista. Wspaniale się z nim pracowało.
Rozumieliśmy się bez słów. Praca była czystą przyjemnością.










Koniec sesji. Model zasłużył na odpoczynek z papierosem. 
   W poczuciu dobrze wykonanego zadania, z lekko burczącym brzuchem, oddalałem się od turystów. Teraz moim celem było znalezienie obiadu. Teren turystów oferował jedynie różową  watę cukrową na którą nie miałem ochoty. Poszedłem w kierunku pięknej Aleii Andrassyego powstałej pod koniec XIX w.  Od tamtej pory reprezentacyjna aleja łączy  Pesztańskie śródmieście  z Laskiem Miejskim, w którym spędziłem kilka godzin. W latach komunizmu pomyślano, że Józef Stalin będzie zadowolony posiadając tak ładne miejsce swojego imienia. Józefa nie ma,  więc powróciła pierwotna nazwa.
Szedłem. Podziwiałem neorenesansowe pałace, gmach Opery, Akademii Muzycznej, Akademii Sztuk Pięknych. Zrozumiałem że znaczek McDonalda średnio komponował by się z takim otoczeniem. Szedłem dalej. Mam długie nogi, szedłem coraz szybciej. Szybkość mojego marszu potęgował głód. Szedłem tak szybko że moje obrazy stawały się nieostre. 

 
Obraz nieostry Nr 1
Obraz nieostry Nr 2






Zwolniłem. Spojrzałem za siebie. Pomnik Milenijny na Placu Bohaterów był ledwo widocznym punktem. Przeszedłem dwa kilometry.  Robiło się coraz chłodniej. Nie traciłem jeszcze nadziei, że odnajdę obiad. Miasto leniwie żyło swoim życiem nie przejmując się moim zmartwieniem.

Pan pod jarzębiną - taki jest tytuł tej pracy

Z daleka myślałem że na ławce siedzą Panowie  z niewyszukanym trunkiem rozgrzewającym. Poili się wiedzą.

Hmm, a ci Państwo nie nie czekali na autobus. Kawałek dalej zobaczyłem że  kręcą film

Chłopcu spadł łańcuch w rowerze. Pomaga mu obcy  Pan co zapomniał zostawić koszyk pod supermarketem. 





   Co ja piszę!. Jaki łaćuch.  Jaki Pan. Kiepski ze mnie turysta.  Na zdjęciu powyżej pomnik węgierskiego poety Odrodzenia co nazywał się Bálint Balassi.
  Dotarłem do celu. Na placu o nazwie Oktogon moim oczom ukazały się miejsca oferujące pożywienie. Wybrałem uliczne okno sprzedające kawałki pizzy.  Kupiłem cztery kawałki. Byłem naprawdę głodny.
  Szedłem jedząc, jadłem idąc. Obiad może niezbyt wyszukany był smaczny. Jego prostota pasowała do dzisiejszego dnia. Zaczepiła mnie Pani która chciała ode mnie pieniędzy. Ja jednak nie daje pieniędzy obcym ludziom bez powodu. Tutaj powodu nie widziałem. Pracę ma ciężką, to fakt, ale dlaczego ja mam za nią płacić. Nie zatrudniłem jej.  Daje głowę że wieczorem, po pracy dziarskim krokiem, może samochodem,  wraca do swojego domu,  może mieszkania konkubenta, który siedzi z piwem przed telewizorem i nie pyta jak minął jej dzień.



Nie wiem co napisać. .. Nie tak ludzi powinni zarabiać na życie, i tyle .



Pani odchodzi bez emocji w poszukiwaniu lepszej ofiary

Nasze spojrzenia spotkały się. Wyciągnęła w moim kierunku kubek prosząc o pieniądze. Przebywanie na ulicy nauczyło ją dobrze rozpoznawać ludzi. Widząc mój wzrok, nie nalegała długo. Odeszła. Bez ofiary. Nie stałem się jej kolejną ofiarą.
 Było coraz chłodniej, chciałem już wrócić do hotelu. Na obiektyw założyłem ochronny dekielek. To znak że jestem już po pracy


Dlaczego ten Pan fotografuje łańcuch ?
Scena powyżej zatrzymała mój marsz. Nie jest rzeczą pospolitą aby fotografować łańcuch. Byłem już najedzony. W drodze wyjątku, będąc już po pracy, jednak  sfotografowałem Pana, który pasował do dzisiejszego mojego tematu przewodniego.
Za chwilę Pan wszedł do budynku którego drzwi widoczne są na zdjęciu. Drzwi otworzyły się automatycznie, jak w centrum handlowym. Budynek nie wyglądał na centrum handlowe. Ciekawe.
Poszedłem za Panem. Drzwi otworzyły się również przede mną. ...............

I od tej chwili mam problem jak napisać o tym miejscu. Nie wiedziałem że istnieje. Trafiłem tam przypadkiem, podążając za Panem turystą. Byłem pozytywnie naładowany przebytym dniem.
Przez pierwsze minuty żałował że tam wszedłem. Nie tego dnia powinienem się tam znaleźć - takie były moje pierwsze odczucie. Chciałem wyjść.
Na ścianach dużo fotografii ludzi. Z nazwiskami. Zawieszone  monitory pokazujące relacje świadków, bohaterów wydarzeń. Dużo monitorów. Kamery śledzące każdy twój ruch. Widziałem manekiny w brunatnych mundurach, tomy akt na półkach, wilgotne piwnice, czarną Wołgę zasłoniętą ciężką firanką. Narzędzia tortur. Propagandowe plakaty. Popiersia wodzów. W środku kamienicy stał czołg. Stał na wodzie. Słyszałem krzyki dobiegające z  głośników.
 Widziałem prawdziwą ciemność i strach....




Wsiadłem do windy.  Gdy rusza gasną w niej światła. Winda jest oszklona. Jedynie malutkie światło dochodzi z zewnątrz. Włącza się monitor. Ludzie  rozstępują się tak,  aby każdy mógł zobaczyć. Czarno biały film. Starszy mężczyzna opowiada o ekzekucjach. Dokładnie, ze szczegółami mówi o procedurze. Bez emocji opowiada o strachu ofiar. 
Stoimy i słuchamy w wiekim skupieniu...







Winda zatrzymuje się. W ciszy opuszczamy ją kierując się do wyjścia. Stare drzwi kamienicy automatycznie otwierają się przede mną. Zamykają  natychmiast jak przekraczam próg.  Jestem na ulicy. Jestem mokry. Cieszę się że jestem na zewnątrz.







Byłem w  Domu Terroru ( Terror Haza Muzeum - Andrassy ut 60).
Niesamowite miejsce. W kapitalny, jeżeli można tak powiedzieć, sposób zaaranżowano to multimedialne muzeum. Cała kamienica  jak w pigułce pokazuje mroczne czasy węgierskiej historii faszyzmu i  komunizmu. Budzi strach i skłania do refleksji. W środku nie można robić zdjęć, poza zdjęciem czołgu  przy wejściu. Pani w kasie powiedziała że taki był warunek osoby która aranżowała to miejsce.  Myślałem że to anachronizm. Po wyjściu zrozumiałem że zdjęcia nie są w stanie oddać atmosfery tam panującej. Ilość różnorodnych,  ważnych bodźców które do ciebie docierają przekracza wielokrotnie możliwości matryc fotograficznych czy filmowych. Trzeba osobiście zmierzyć się z tym miejscem.
Warto.
 
Gdy wracałem do hotelu pomyślałem że jednak dobrze że ciekawość zaprowadziła mnie do tej wstrząsającej  kamienicy.  Jeszcze bardziej potrafiłem cieszyć  tym co mam, tym co dzisiaj przeżyłem.
To był dobry dzień




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz