wtorek, 23 października 2012

Dzień którego nie było

   Z niedzieli na poniedziałek wróciłem do hotelu o 5 rano. Nie wiedziałem jak podejść do nowego dnia. Śniadania są wydawane od 6.40  do 10.00. Oczy same się zamykały. Postanowiłem czekam. Po śniadaniu do obiadu będę miał kilka godzin  snu. 10 minut póżniej już spałem. O 8.00 obudził mnie telefon z recepcji. Pan poinformował mnie że mam otwartą szybkę w samochodzie, i żebym natychmiast pofatygował się na parking. Ledwo idąc dotarłem do samochodu. Wszystko było w porządku. Wracając nad ranem , wciskając domofon na parking, musiałem otworzyć swoją szybkę. I tak już została.  Lekko ciepły dotarłem na śniadanie. Dobrze że był to kolejny już dzień w tym hotelu - z zamkniętymi oczami wiedziałem jakie jest rozmieszczenie jedzenia. Nie musiałem nerwowo szukać a to cukru, a to masła. Po śniadaniu położyłem się z myśłą o błogim długim śnie, którego bardzo mi brakowało. Koło południa  zadzwonił znajomy mi już  głos Pana z recepcji pytając czy posprzątać w moim pokoju. Podziękowałem. Zasnąłem ponownie. Zbudził mnie nadciągający głód. Na przeciwko hotelu znalazłem małą azjatycką knajpkę. Bardzo skromna. Do jedzenia były dwa dania. Zrozumiałem tylko że jedno jest ostre a drugie słodkie. Ostrego się przestraszyłem, zamówiłem więc drugą ewentualność. Były to kulki czegoś, chrupiące z chińskim makaronem. Miejsce nie skłaniało do pozostania w nim dłużej niż jest to konieczne. Zabrałem na wynos. Nie zachorowałem. Uznaję to za sukces tego dnia. 100 metrów dalej znalazłem sklep spożywczy gdzie kupiłem picie - otrzymałem bardzo przydatną informację że woda niegazowana na Węgrzech jest  z różową etykietką. We wtorek na Węgrzech jest Święto Narodowe i zamknięte wszystkie sklepy. Kupiłem też proszek do prania i zrobiłem małe pranie.  Pisałem i odpoczywałem.
 Dzień którego nie było zmierzał do końca. A tak naprawdę to już się skończył bo sytuacja dotyczy już nocy z poniedziałku na wtorek. Po zrobieniu zdjęć w kinie chciałem wyjechać z podziemnego parkingu, na którym miałem zaparkowany samochód. Poinformowano mnie wcześniej, że bilet który  otrzymałem przy wjeździe uprawnia do bezpłatnego parkowania przez 3 godziny. Zmieściłem sie w tym czasie, więc  spokojnie podjechałem pod szlaban aby opuścić parking. Włożyłem bilet do czytnika, szlaban się nie otwiera - pojawia się na wyświetlaczu napis, po węgiersku niepodobny do niczego. Próbuję drugi, trzeci raz, i odwrotnie wkładam kartę. Wykorzystałem wszystkie warianty, za każdym razem dziwny napis po węgiersku. Dzwonię do menagera kina - żeby mi powiedział co tu jest napisane - Nie odbiera telefonu. Wracam na parking, podchodzę do automatu w którym płaci się za dłuższy postój. Myślę okej zapłacę sknerze, aby tylko wyjechać. Automat miał możliwość użycia języka angielskiego. Napis  w stylu - twój postój mieści się w granicach bezpłatnego parkowania. Możesz opuścić parking. Okej. Podjeżdżam ponownie. Ponownie wkładam bilet na wiele sposobów. Szlaban jest nieruchomy. Widzę guzik. Naciskam rozlega się dość głośny alarm. Myślę okej zaraz ktoś podejdzie i wybawi mnie z opresji. Alarm wyje, ja stoję i czekam. Jest godzina druga w nocy. Parking całkiem pusty. Czekam chwilę. Ciągle nic. Wycofuję. Postanawiam pójść do centrum handlowego i tam poszukać pomocy. Spotykam ochroniarza, pokazuję bilet,  mówię o co chodzi. Po chwili zorientowałem się że mówię do siebie. Pan mówi do mnie po węgiersku. Zrozumiałem tylko, lub tak mi się wydawało że powiedział automat. Odszedłem zrezygnowany. Udałem się ponownie do automatu. Wkładam bilet - Tym razem komunikat że twoja karta jest uszkodzona proszę ją wymienić. Koniec myślę, spędzę tu noc. Po raz któryś podjeżdżam pod szlaban, te same operacje, ciągle nic, alarm wyje nadal. Zrezygnowany, nie wycofuję, gaszę samochód przed szlabanem, wyłączam światła aby szukać pomocy..i.. szlaban się otwiera. Dawno tak się nie uśmiałem. Okazało się że za szlabanem była kamera która rozpoznawała numer rejestracyjny samochodu, lecz jak wcześniej podjeżdżałem na światłach zbytnio ją oślepiałem. Wot technika. Poczułem się jak przybysz z dalekiej prowincji.
Zaczynam się zastanawiać czy nie prowokuję takich sytuacji, aby mieć o czym tutaj napisać.

  Zdjęć dzisiaj nie robiłem, aby nie była sama blacha tekstu, kilka zdjęć na których jestem ja. Każdy turysta powinien przywieźć kilka swoich zdjęć z wakacji. Z braku towarzysza który zrobiłby mi zdjęcie, są to autoportrety.


Autoportret w parku - moja wyciągnięta ręka pozdrawia z Lasku Miejskiego. Muszę jeszcze popracować nad pozą.


Autoportret z kina nr 1 - po raz pierwszy na dużym ekranie

Autoportret z kina nr 2 - ma pewne wady, ale rodzina po koszulce mnie rozpozna


 I tak minął dzień którego nie było
   W następnym odcinku opowiem jak minął wtorek. Nabrałem sił i wyruszyłem w miasto. Będą  kolejni fotografujący turyści w nowych pozach, będzie  demonstracja, oraz buty, duuuuużo butów. Do zobaczenia.
 

5 komentarzy:

  1. bariery zostały przełamane :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Normalnie każdy kolejny wpis lepszy. Super się Ciebie czyta i ogląda.

    OdpowiedzUsuń
  3. fajne autoportrety
    szkoda,że w Rumunii nie pisałeś:P mogłam wcześniej poddac Ci ten pomysł:P jak już będziesz sławny to pamiętaj kto Ciebie zmobilizował:PPP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie z Rumunii było by o czym pisać. Szkoda

      Usuń