poniedziałek, 15 października 2012

Minął mój pierwszy dzień w krainie salami. Burczy mi w brzuchu, z utęsknieniem czekam na śniadanie. Do jedzenia mam 2 gumy do żucia  i pastę do zębów.  W samolocie który szczęśliwie wylądował - czego dowodem jest to iż teraz mogę być głodny, poczęstowano mnie małą paczką krakowskich krakersów. W brazylijskim samolocie embraier, polskich linii lotniczych Lot, połączonych z kimś tam, tworząc Star Alliance, w drodze do Budapesztu na Węgrzech,  krakowskie przekąski najbardziej smakowały sporej grupie chińczyków oraz mnie .  Po chwili sądowania tajemniczego dla nich opakowania, otworzyli i zjedli w mgnieniu oka. Może też byli godni. Na lotnisku w Budapeszcie czekał na mnie wypożyczony samochód, raczej samochodzik. Seat Ibiza się nazywa i nie jest z pewnością wymyślony dla osób z długimi nogami. Włączyłem nawigację z głosem mojego polskiego kolegi Krzysztofa Hołowczyca wczytałem mapę, kierunek hotel i ruszyłem w drogę.  Ze względu na ograniczone miejsce pod kierownicą kierowałem trochę rękoma trochę kolanami. Krzysztof jak to Krzysztof nie pierwszy już raz zrobił mi psikusa, nie informując zawczasu o ważnym skręcie. Nic to pomyślałem, to jednak rodak, którego będę słuchał chwilę dłużej tzn. pięć dodatkowych kilometrów. W radiu leciał węgierski rap. Wolę głos Krzysztofa. Radio wyłączyłem. Budapeszt nocą wydaje się naprawdę ładny. Nie byłem tego jeszcze do końca pewien, chyba jednak z uwagi na fakt, że Krzysztof tego wieczora był skłonny do żartów, więc zmuszony byłem do zwiększonej ostrożności w czasie jazdy. Do hotelu szczęśliwie dotarłem. Hotel i pokój robią dobre wrażenie. Na łóżku jest informacja, że będę spał na jakimś super wygodnym materacu. Okej, niech i tak będzie. Miałem dziś również umówione spotkanie z Imre. To mój nowy węgierski kolega z Cinema City który zorganizował moją wycieczkę. Spotkanie odbyło się w jednym z kin sieci. Cud że się odbyło. Kłopot pojawił się gdy wsiadłem pod hotelem  do mojej czarnej wyścigówki , która nie ma przyśpieszenia i chciałem włączyć nawigację. Próbuję raz , drugi, podłączam do ładowarki, ponowna próba. I nic. Głucho. Czarny ekran.  Pomyślałem jak nic to kara Krzysztofa że tak na niego psioczyłem. Obraził się i tyle. Do spotkania z Imre zostało 15 min. Postanawiam jadę na czuja. Jeszcze w Polsce sprawdzałem tę trasę, tak więc wydawało mi się że ją pamiętam. Faktycznie początek był obiecujący, niestety gdy zobaczyłem neon kina, okazało się że jestem na pasie ruchu który prowadzi mnie dokładnie w przeciwną stronę. Nie jest źle, pomyślałem ponownie, zaraz zawrócę i będę na miejscu. Jak na złość, jechałem i jechałem i minąłem Dunaj, ładnym mostem i dalej jechałem, a możliwości zawrócenia nie było. Widać Węgrzy nie zawracają z raz obranej drogi. Byłem cierpliwy, zwłaszcza że jechałem z dozwolona prędkością 50 km na godzinę, miałem więc czas aby być cierpliwym. Moim oczom w końcu ukazało się rondo. Chyba jeszcze w Budapeszcie, ale nie jestem pewien. Nigdy jeszcze  tak nie cieszyłem się na widok ronda. Powrotna droga przebiegła gładko, znowu był ładny most, i Dunaj pode mną i jakiś pięknie oświetlony duży gmach, pewnie ważny, który to muszę namierzyć jak ponownie za 5 dni powrócę do Budapesztu. Czułem się tak odprężony poczuciem panowania nad sytuacją że włączyłem radio z węgierskimi piosenkami. Krzysztofie Wypchaj się ! Radzę sobie bez Ciebie na obczyźnie. Zadzwonił  zaniepokojony Imre pytając czy nie zapomniałem o spotkaniu. Bardzo się przejął, gdy powiedziałem mu o mojej nocnej, wymuszonej tułaczce. Chciał pomóc, pytał gdzie jestem, powiedział jak dojechać. Grzecznie wysłuchałem, choć wiedziałem że cel już blisko. Dotarłem do Westin Plaza - centrum handlowe obok starego dworca kolejowego. Urokliwe miejsce. Imre widział że trochę jestem zmęczony moją wycieczką, wypiliśmy kawę, omówiliśmy sprawy, obejrzałem kino i rozstaliśmy się miło. Upewnił się jeszcze czy na pewno trafię do hotelu bez mapy. Jak to ja nie trafię? Oczywiście że trafię. Tak myślałem. W samochodzie próbowałem się jeszcze przeprosić z Krzysztofem, po raz któryś tam restartując urządzenie. Nadal niestety był obrażony i nie skłonny do współpracy. No nic to , znowu droga na czują. Wyznaczyłem azymut i w drogę. Nie przewidziałem, bo nie wiedziałem, nie zapamiętałem, że drogi którymi dotarłem do kina z hotelu w znacznej części były jednokierunkowe. Pojawiły się więc kłopoty. Znowu byłem na moście, i znowu czekałem na rondo, i znowu byłem na moście. W między czasie prosiłem Krzysztofa o wybaczenie. Jak rodaka, Polaka na obcej ziemi. Pozostał głuchy.  Odezwał się w końcu łaskawie jak dotarłem do hotelu informując że dotarłem do celu. Co on może wiedzieć o celu! zostawiając mnie w nocy, na pastwę losu, w obcym mieście.
 Rano ruszam do szehewehe coś tam. Krzyszofie masz okazję do rehablilitacji. Nie zawiedź mnie tym razem. Dobranoc, śpij smacznie. 
Widok z mojego hotelowego okna. W Budapeszcie jest ciepło,  lecz pada deszcz. W oddali widoczny
Pałac Sztuki

1 komentarz:

  1. ciekawe na ile dni starczy sił do opisywania:P Początek obiecujący.

    OdpowiedzUsuń