czwartek, 25 października 2012

Smutek na zamku z 1953 roku

  Otworzyłem oczy. Zamarłem. Dobrze że otworzyłem oczy, lecz moje przebudzenie nie było wywołane dźwiękiem budzika w telefonie. Przez ostatnie tygodnie taka sytuacja nie miała miejsca. Spojrzałem szybko na zegarek. Była 9.40, czwartek, hotel Ibis w Budapeszcie. Od 15 minut powinienem być w drodze do kina w Szolnok. Byłem nie spakowany. Graty przez pięć dni pobytu w tym hotelu nie wiedzieć czemu znajdowały się w każdym zakamarku. Do tego to uczucie, że z pewnością gdzieś ukryła się bardzo ważna rzecz o której jeszcze nie wiem, i którą zostawię. Skupiłem się w sobie i złożyłem wszystko w jedną całość którą zasunąłem suwakiem. Przede mną był 100 km drogi do Szolnok gdzie miałem być przed 11.00, przed otwarciem kina. Droga jak pamiętałem,  gdy sprawdzałem w google maps nie była wyśmienita. Powinna zająć około 1,5 godziny. Po spakowaniu biegiem na śniadanie jest 10.00.Znałem rozkład rozmieszczenia pożywienia. Działałem jak automat.  Jajecznica, salami, dwie kromki chleba, szklanka w ręku, sok w szklance, kawa cukier i już jestem przy stoliku. 10 minut później jestem po śniadaniu . Aby nie nadkładać drogi walizki zaniosłem do samochodu w drodze na śniadanie. Jest 10.00 stoję przed recepcją chcąc się wymeldować, oddać kartę do pokoju. Para emerytów była tam pierwsza. Przestępuję z nogi na nogę. Pytają się Miłego Pana w recepcji co dwa razy mnie zbudził, niestety nie dzisiejszego dnia,  jakie zabytki są warte odwiedzenia. Chryste, przecież całe to miasto jest jednym wielkim zabytkiem. Opowiadanie zajmie mu godzinę. Ja rozumiem, że na emeryturze człowiek ma więcej czasu, ale naprawdę się spieszyłem. Grzecznie acz stanowczo przeprosiłem, powiedziałem, że naprawdę się spieszę, tylko oddam kartę. Pani emerytka spojrzała na mnie powiedzmy oschle ( dziwnie wygląda to słowo  ). Oddałem kartę, na odchodne, wychodząc spytałem recepcjonistę  w którym kierunku na Szolnok - GPS włącza się tutaj po ładnej chwili jazdy. Potrzebuję tylko kierunek - w lewo, w prawo, gdzie zacząć. Miałem sprawdzić rano w google maps, lecz poranek nie wyglądał tak jak sobie to zaplanowałem ( ciekawe - jak sobie teraz przypominam o poranku, i o tym jak się spieszyłem, szybciej piszę na laptopie). Wracając do recepcji.  Pan mówi  - wait a moment - i znika. Teraz powinno być jakieś brzydkie słowo, które może przyszło mi do głowy, ale nie ważne. Czekam. No głupio tak wybiec. Czekam. Pan wraca. Mam jechać prosto.
10.10 jestem w samochodzie. Jadę prosto. Jak już tak jechałem prosto, zaskakuje nawigacja i skrzeczy głos K  - jesteś poza trasą, nowa będzie lepsza. Nie ma rady skręcam w lewo, tak jak pokazuje nowa wyznaczona trasa. Następnie znowu w lewo. Mijam Plac Bohaterów. Podjechał autokar z turystami. Z bólem serca, lecz nie mogę się zatrzymać. Wjeżdżam w korek. Kolejne cenne minuty uciekają. Nawigacja pokazuje, że u celu będę o 11. 40. Nie jest dobrze. Powoli opuszczam miasto. Pogoda się zepsuła. Możliwe że dni, w których miałem radość przebywać w tym mieście, były ostatnimi dniami lata tej jesieni. Dojeżdżam do rozwidlenia dróg. Drogowskaz nad drogą informuje, że kierując się do Szolnok muszę skręcić w lewo. Moja kochana nawigacja mówi żeby jechać prosto. Szybko analizuje sytuację. Czerwone światło. Wyskakuję i biegnę do samochodu za mną. Pytam się czy na autostradę do Szolnok w lewo ? Potwierdza. Olewam K. skręcam w lewo . dwa do jednego za wariantem lewym. Nawigacja krzyczy jesteś poza trasą, nowa będzie lepsza - Ja myślę ty niedouczony Krzysztofie. Liczba błędów które popełniłeś w tym kraju przekracza przyzwoitość, i to bardzo. K. podaje czas dojazdu do celu 11.50.  Trzymam się znaków, nie mam czasu na dywagacje. Droga jest krajowa, wąska nie najlepsza. Czekam z utęsknieniem na autostradę. Pamiętam że miała być. Mijają kolejne kilometry. Charakter drogi się nie zmienia. Staję i wyciągam zwykłą papierowo - plastikową mapę. Orientuję się gdzie teraz jestem. Zagadka się rozwiązała. Droga w prawo, wskazana przez K., była dalsza, lecz krótsza, bo prowadziła w znacznej mierze przez autostradę. Okej K. tym razem miałeś rację. 
Włączyłem radio. K. i tak nie musiałem już słuchać. Włączyłem jedną z płyt które zabrałem ze sobą.
Aż do celu jechało ze mną Alice in Chains - Unplugged. Występ zarejestrowany został 10 kwietnia 1996 roku podczas koncertu z serii MTV Unplugged w Brooklyn Academy of Music w Nowym Jorku - podaję za Wikipedią. Genialna płyta. Super na poranek taki jak ten. Choć ma swoje lata, to wciąż jedna z moich ulubionych. Jeżeli ktoś nie zna.  Małżonko proszę zaprezentuj dzieciom to przecież blog dla nich . link do you tuba poniżej-

Alice in Chains - MTV Unplugged   włączyłem i ja, lepiej przy muzyce przypominam sobie dzisiejszy dzień

  Jechałem szybko. Przyznaje jechałem za szybko. Po raz pierwszy w tym kraju łamałem przepisy drogowe. Mam nadzieję, że wiem o tym tylko ja, a nie radar którego nie widziałem, lecz on widział mnie. Do Szolnok dojechałem o  11.10. Wyprzedziłem K. znacznie. Nie jestem z tego dumny. Więcej tego nie zrobię. Zdążyłem ze zdjęciami przed otwarciem kina. Po zdjęciach poszedłem do SPAR, mieszczącego się w tym centrum handlowym, aby kupić wędzoną paprykę o którą prosiła mnie żona.
Stoję przed półką z papryką. 15 rodzajów. Nie mam pojęcia która to. Napisy tylko po węgiersku. Nie ma dostępnej sieci, nie sprawdzę w internecie Namierzam młodą osobę. Pytam się która wędzona, please. Łapanka udała się przy 3 osobie. Idzie ze mną. Figa. Nie ma wędzonej. Będę szukał w innym miejscu. Kupuję węgierską czekoladę Boci. Bardzo mi zasmakowała. Węgrzy przede mną  i za mną przy kasie kładą Milke.  Opuszczam Szolnok. Nic godnego odwiedzenia tutaj nie ma.  Przewodnik Michelin milczy na temat tego miasta.


Może będę nie sprawiedliwy dla miasta Szolnok, ale taki widok pozostanie mi w pamięci, jeżeli w ogóle pozostanie

  Zatankowałem samochodzik. Koło stacji jest McDonald.  Patrzeć na niego już nie mogę, ale sprawdzam że przede mną dwie i pól godziny drogi, choć to tylko 150 km. Na miejscu w Miskolcu będę po 16.00. Czuję się trochę jak uczestnik Super Size Me. Żołądek odmawia posłuszeństwa. Nie mam siły szukać czegoś wykwintniejszego. Droga jest koszmarna. Po raz pierwszy narzekam na tutejsze drogi. Może jest tak że na zachód od Budapesztu gdzie do tej pory jeździłem drogi są dobre, a na wschód od stolicy złe ? . Może to przypadek. Co chwilę znak nakazujący zwolnienie ze względu na zły stan nawierzchni. Jadę spokojnie. Obiecałem sobie że wracam na drogę prawości na drodze. Wszyscy mnie wyprzedzają. Pędzą jak szaleni. Gdzie ja jestem. Przecież pisałem o Was takie pochlebne słowa. Najgorsze są duże ciężarówki. Strach i tyle.

Ja jechałem z dozwoloną prędkością na tej kiepskiej drodze. Ciężarówka zbliżała się do mnie bardzo szybko, za szybko
To nie było dobre miejsce do wyprzedzania. Dobrze, że nie jechałem z przeciwnej strony.

Ja wyprzedziłem tylko raz. Moja wyścigówka dała radę wyprzedzić ten zaprzęg.

Ponownie włączyłem Alicję.
Zrobiło mi się smutno.
Wczoraj moja żona bardzo przygnębiona powiedziała mi, że w szkole syna zmarł chłopiec z 5 klasy. Miał chore serce. Pomyślałem o swoich dzieciach, o żonie, o mamie, o tacie. Chciałbym ich wszystkich przytulić. Nie mogę. Tęsknię.






Kilometry mijały.





Wjechałem na autostradę. W końcu. Pogoda trochę się poprawiła. Włączyłem tempomat. Poprawił mi się też humor. Poprawiła się droga. Przypomniałem sobie że w Miskolc do którego dojeżdżam, jest zamek, średniowieczny zamek, polecany przez przewodnik Michelin. Zamek ma 3 gwiazdki, czyli najwyższa ocena. Z pewnością wielu turystów również go odwiedza.
 Postanowiłem się rozerwać, wyluzować i sfotografować  fotografujących turystów i ich modeli - mój przewodni temat. Bylem zmęczony dniem, ale postanowiłem udać się tam z marszu, Wiedziałem, że jak nie teraz to z hotelu nie będzie chciało mi się ruszać. Zatrzymałem się. Adres zamku z przewodnika wbiłem w nawigację. Zmieniłem trasę. Dodatkowe 10 km. Nic to. Warto na pewno.
Po drodze do zamku mym oczom ukazała się panorama miasta

Panorama Miskolc. Nic pięknego. Nie wysiadałem z samochodu. Zrobiłem jako dowód że tu byłem

 Widzę w oddali wieże zamku. Uśmiecham się do siebie. Nie zraża mnie nawet fakt, iż nawigacja prowadzi mnie w wąziutką ulicę na której końcu jest brama. Brama do prywatnego domu, nie do zamku. Zamek jest 200 metrów za domem, lecz droga inna. Nie zraża mnie jechanie tyłem 500 metrów. Znajduję właściwą drogę. Widzę zamek okazały tzn dużo kamieni jeden na drugim. Widzę parking po jego prawej stronie. Jest dobrze. 

Zamek od strony pustego parkingu, po lewej widoczny mostek przez fosę. W fosie kiedyś może była woda.
    Wkradł się jednak pewien niepokój. Na sporym parkingu widzę jeden samochód. Jeszcze nie panikuję. Pewnie jest jakiś inny parking gdzie zatrzymali się moi upragnieni turyści. Zamek jak to zamek otoczony jest murem. Nie widać co dzieje się w środku. Widzę ochroniarza. Podchodzę. Mam dobre relację z ochroniarzami na Węgrzech. Często to oni są osobami które rozumieją angielski. Zadaję pytanie. Przyznaję może trochę dziwne pytanie, ale dla mnie w tamtej chwili bardzo ważne. Czy oprócz mnie ktoś jest na zamku ? - takie pytanie zadaję  - dodatkowo dla podkreślenia słów - wskazuję ręką w kierunku zamku. Z całym szacunkiem dla tego miejsca lecz zamek dobrze widać zza fosy, interesowali mnie turyści, pytanie było zasadne.  Pan nic nie powiedział. Wskazał ręką w kierunku budynku na którym było napisane bilety. Nie było sensu zadawać innych pytań. Wchodzę do budynku. W kasie siedzi Pani w średnim wieku. Ponawiam moje  pytanie. Nawet na mnie nie spojrzała. Otworzyła kasę pancerną i wyjęła bilety i pieniądze. Nie było rady. Bilet 7 zł kosztował. Zaryzykuję. Jest godzina 16.50. wchodzę

Po prawej strony Budka strażnika. Za mostkiem na zamek prowadzą wysokie schody. Nie z epoki.

   Przechodzę mostkiem fosę. Przede mną  schody, dużo schodów. Wchodzę na zamek.
Pusto. Cicho, i do tego wieje zimny wiatr. Zamek jak to zamek jest na wzgórzu. Ledwo łapię oddech jak docieram na dziedziniec. Żywej duszy. Nikogo. Jestem sam. Pięknie.  Widzę wierzę. Chce się upewnić z najwyższego punktu czy może kogoś nie przeoczyłem.

Z wieży również nikogo nie zauważyłem. Zmarzłem tylko
Tutaj też nikogo nie było. Ruszała się tylko powiewająca flaga

Jedyna napotkana osoba nie była z pewnością turystą. Nie miała aparatu fotograficznego
Panorama Miskolca z zamkowej wieży , 22 metry nad ziemią. Wyjątkowo pięknie prezentuje się rząd bloków.


Byłem zdegustowany. Tyle zachodu, wysiłku a ja fotografuję kupę kamieni poukładanych jeden na drugim. Godzina 17.05 - jestem w samochodzie. Chwilę siedzę aby złapać oddech. Postanawiam wykorzystać miejsce i robię obiecane dzieciom zdjęcie samochodu. Niech będzie na tle zamku.
Parę faktów o zamku, choć jestem na niego obrażony. Zamek pochodzi z XIII wieku.Po objęciu polskiego tronu przez Ludwika Węgierskiego w 1316 roku znaczenie budowli bardzo wzrosło. Podczas wojen tureckich zamek ulegał coraz większym zniszczeniom. W 1678 jeden z generałów węgierskich wysadził go w powietrze aby nie dostał się w ręce Habsburgów. W 1953 rozpoczęto rekonstrukcję.

Seat Ibiza w Miskolcu na tle zamku z 1953 roku.
 Hotel w Miszkolcu odnajduję tym razem bez trudu.  Najbardziej w tej podróży nie lubię codziennego wyciągania i wkładania walizki z samochodu do hotelu, z hotelu do samochodu. Pięć dni w Budapeszcie, w jednym miejscu były miła odmianą.
Jak na złość, z parkingu do hotelu droga wyłożona jest kamieniami, w których grzęzną kółka walizki - możliwe że kamienie zostały z budowy zamku.
Miałem nadzieje, że w kinie w Miskolcu pójdzie sprawnie i szybko. Okazało się że akurat dzisiaj zakładają nowe plazmy nad barem. Zrobiłem co mogłem. Na efekt pracy monterów muszę czekać do 3 w nocy. 
 Wróciłem do hotelu. Przechodzę w czas teraźniejszy. Jest 23.45. Słyszę chrapiącą osobę z sąsiedniego pokoju. Siadam do pisania. Nalewam sobie Bio - Orangen - Mango saft czuję że doda mi sił. Napisałem dzisiejszy wpis . Jest 02:37. Zadzwonił telefon. Kino gotowe. Dla mnie noc się jeszcze nie skończyła. Z rozkoszą wychodzę do kina. Plus że mieści się 200 metrów od hotelu. Idę piechotą.
03:53 Wróciłem do hotelu. To był długi dzień. Pora spać. Może jutro będę miał więcej szczęścia i spotkam turystów. Dobranoc. Osoba w sąsiednim pokoju nadal chrapie. Za chwilę do niej dołącze.

Muszę wstać o 9.00. Tylko czy się uda. Organizuje konkurs dla osoby znającej mój numer, i która oczywiście przeczyta ten przydługi wpis do końca, przed 9.00 rano. Proszę tylko o sygnał na mój telefon. Nie odbiorę. Nagrodę jakąś wymyślę.

Budapeszt Święto Narodowe part 2 - niebawem na łamach

9 komentarzy:

  1. Przepraszam za te 9 minut wcześniej. I teraz mam stresa czy nie wyłączyłeś telefonu widząc że masz jeszcze 10 minut i nie zaśpisz. Dla bezpieczeństwa zadzwonie jeszcze raz za 4 minuty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam za te 9 minut wcześniej. I teraz mam stresa czy nie wyłączyłeś telefonu widząc że masz jeszcze 10 minut i nie zaśpisz. Dla bezpieczeństwa zadzwonie jeszcze raz za 4 minuty.

    OdpowiedzUsuń
  3. hmm, nie wiem czemu się dwa razy zapisał komentarz. Mam nadzieje że wstałeś. Miłego dnia braciszku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybrałaś ,choć o 8.30 obudziły mnie przychodzące maile, byłem czujny jak nigdy. Ale one były nie z konkursu Ty wybrałaś!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super, zapowiada się fajny dzień. Nie często udaje się wygrać w konkursie.

    OdpowiedzUsuń
  6. kupię ci węgierską kiełbasę albo salami co wybierasz ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. osiołkowi w żłoby dano- normlalnie nie wiem co wybrać

      Usuń
  7. a ja nic nie wiem o konkursie:) wracaj juz ciagne ostatkiem sił.

    OdpowiedzUsuń