wtorek, 16 października 2012

Szklanka i pościg

     Rzuciłem szklanką o podłogę. Szklanka roztrzaskała się o kamienną posadzkę. Sok niby  pomarańczowy rozlał się po sali. Sala zamarła. Podbiegła do mnie przerażona kelnerka. Kelner podaje jej apteczkę. Uznają, że lepiej będzie gdy wyprowadzą mnie z sali. Ciągnę za sobą ślady....
 Trochę podkolorowałem wstęp, przyznaję. Tak sobie tylko pomyślałem, że mogło by się stać. Ale do rzeczy. Rano, około 7.30  wybrałem się na śniadanie. Było to moje pierwsze spotkanie z węgierską gastronomią. Typowy hotelowy szwedzki stół. Przypominam, byłem bardzo głodny więc na tacę  położyłem trzy talerze, łamiąc dobry szwedzki zwyczaj podchodzenia i dokładania sobie jedzenia. Jeden talerz był  na jajecznicę, drugi na pieczywo, trzeci na wędlinę. Do tego szklana soku oraz kawa, której nie wypada poświęcić więcej miejsca, ze względu na podły smak. Na szwedzkim stole w Budapeszcie królowało salami. Hmm, może lepsze niż z Biedronki, lecz z pewnością nie był to jakiś wielki rarytas. Jest salami i Salami. Będę musiał poszukać tego drugiego. Usiadłem przy stoliku, obok grupa Niemców emerytów dość głośno rozmawiała. I wtedy stało się. Biorąc kolejny łyk niby soku poczułem dziwne uczucie na wargach. Spojrzałem na szklankę, której przysięgam nie ugryzłem z głodu. Rant szklanki stał się ładnie czerwony. Odruchowo przyłożyłem dłoń do ust. Kolor na palcu zgadzał się z tym na szklance. Bliżej przyjrzałem się szklance. Szklanka  była zupełnie poszczerbiona. Widać, gdy   poszczerbienie spotkało się z moimi ustami, nastąpił kontakt. Usta przegrały. Na znak podania walki upuściły troszkę krwi. Nie rzuciłem szklanką o podłogę, nie krzyknąłem, nie wezwałem wzburzony obsługi sali, ani kucharza, ani nikogo. Odstawiłem szklankę. Krwawienie nie dość obfite po chwili ustało. Dokończyłem jajecznice i wyszedłem najedzony, bez słowa.  Spieszyłem się. Miasto Szechweszecherewewar czy jakoś tam, no dobra Szekesfehervar,  mój kolejny punkt programu oddalone jest 70 km od Budapesztu na południowy zachód. Sprawdziłem drogę na google maps. Okazało się że biegnie tam autostrada. 1 godzina powinna w zupełności wystarczyć, nawet z przewodnikiem Krzysztofem.  Nie przewidziałem że Budapeszt to miasto, w mieście mieszkają ludzie którzy mają samochody, jeżdżą do pracy, korkują miasto. 
Poranny korek w Budapeszcie. Na ścianie, po lewej stronie wisi Pan.
Po godzinie drogi nadal byłem w Budapeszcie. Czas spędzony w korku wypełniłem rozpracowaniem samochodowego radia, i wszystkich innych przycisków. Polubiłem mój mały samochodzik. Krzysztof czyli K. nie zapomniał przypomnieć o sobie, wskazując zły zjazd, dodatkowe stracone minuty.  Całą drogę strasznie lało. Ni jak dzisiejszy dzień, ma się do zapamiętanym informacji z przewodnika Michelin, mówiących o tym, że specyficzne położenie Węgier powoduje że ulewnych deszczy w zasadzie tutaj nie ma. W zasadzie. Do celu dojechałem w dwie i pół godziny. Od jutra muszę lepiej planować podróż.
Miasta, poza kreskami ulic na nawigacji , nie widziałem. Szybko udałem się do kina, zrobiłem swoje w równe dwie godziny. Tutaj na szczęście umiem panować nad czasem i materią. Nie było szans aby zobaczyć miasto. Nadal potężnie lało. Szkoda - przewodnik, ten co nie zna się na pogodzie bardzo polecał to miejsce.
Ulewa na autostradzie do Veszprem
 Kolejnym miastem do którego się udałem, i w którym obecnie przebywam jest Veszprem dalej na południe , niedaleko Balatonu. 40 km z Szekesfehervar do Veszprem pokonałem w ulewnym deszczu w półtorej godziny. Po drodze jeszcze  zatrzymałem się w markecie sieci Spar. Zrobiłem zapasy, aby już więcej głodnym nie chodzić. Coraz lepiej radzę sobie z przeliczaniem waluty, choć dużo zer mają w cenach. Dla jasności 100 forintów to około 1,5 zł.  W dalszej powolnej, nieśpiesznej ze względu na pogodę drodze postanowiłem nagrać film telefonem. Wielce pasjonujący film przestawiający drogę przede mną.
film drogi
Szkoda że nie zabrałem ze sobą specjalnej kamerki którą można przyczepić do przedniej szyby samochodu.  Wiele filmów, zwłaszcza z Rosji przedstawiających wypadki, ups !, nagrywanych jest tą metodą. W czasie mojego nagrywania na szczęście nic się nie wydarzyło złego, choć....
  W pewnym momencie minął mnie lewym pasem samochód marki Peugeot. Dojechaliśmy do świateł, ja nadal nagrywam, stoję za nim. Piosenka się skończyła, wyłączyłem nagrywanie. Zauważyłem jeszcze że peugeot zaświecił, chyba do mnie światłami awaryjnymi, lecz nie miałem pojęcia o co chodzi. Już nie nagrywając, klucząc w mieście, oczywiście dzięki K. jechałem wciąż za peugeotem. Pomyślałem że może też szuka Hotelu Oliva w Veszprem. Jednak nie. Na kolejnym rozwidleniu ja skęciłem w lewo on w prawo.  Po chwili znajomego Peugeota zobaczyłem we wstecznym lusterku. Teraz ja byłem przewodnikiem stada.  K. zaprowadził mnie w ślepą uliczkę. Wypowiedziałem kilka brzydkich słów do rodaka. Peugeot wjechał za mną. Nagle, gdy ja chciałem wycofać,  z zaprzyjaźnionego, tak do tej pory sądziłem samochodu, wysiada pan w średnim wieku z wąsem. Szybka analiza sytuacji, postura Pana, brzuch, wąs na przedzie, wzrost, nie spowodowały że pomyślałem że coś złego może się stać i mam sięgać po ciężki statyw fotograficzny z tylnego siedzenia. Otworzyłem szybę. I słucham. Pan dość poddenerwowany, lecz nie agresywny wydaję  z siebie cały potok węgierskich słów, z którym nic nie rozumiałem, choć mógłbym przysiąść że mówił dlaczego za nim jechałem i dlaczego filmowałem jego samochód. To mówiła do mnie mowa ciała Pana z wąsem.  Grzecznie powiedziałem że jestem turystą i filmuję drogę a nie Pana. Mówiłem jednak w języku całkiem dla Pana niezrozumiałym. A Pan odpowiadał mi w języku całkiem dla mnie nie zrozumiałym. Ja widząc bezsensowność naszej komunikacji dałem sobie spokój. Słuchałem pięknej węgierskiej mowy.  Pan całkiem na to nie zważał, niewzruszony mówił dalej. Mówił nawet gdy wracał do swojego samochodu. Pomachałem i uśmiechnąłem się do niego na pożegnanie. Odjechał. Roześmiałem się.
K. powiedział że dotarłem do celu. Mały ładny zadbany hotelik. Zjadłem bardzo dobre spagetti w restauracji za jak na polskie warunki bardzo rozsądną cenę. Kolejne miasto którego nie zobaczę z bliska. Nadal leje. Szkoda.

Hotel Oliva w Veszprem



2 komentarze:

  1. Już się martwię co ja będę czytała w czasie nocnego niespania jak wrócisz z podróży. Pozdrawiam i czekam na dalsze relacje
    ps. uważaj na faceta z wąsem

    OdpowiedzUsuń
  2. ten film mozna oglądać przed snem:) wiesz o co chodzi:)) pociągi..ogien w kominku:P.Bartek pyta sie czemu nie widac Ciebie na filmie:)i skąd wiadomo,że to Ty kręcisz...

    OdpowiedzUsuń